O zgrupowaniu kadry, podejściu do bronienia i ślonskij godce opowiada bramkarka KPR-u Gminy Kobierzyce, Barbara Zima.
Kilka dni temu wróciłaś ze zgrupowania kadry Polski. Jak ono przebiegało?
Dobrze było się spotkać po długim czasie. Dużo pracowałyśmy nad taktyką, oprócz tego przeszłyśmy testy siłowe. Najważniejszym punktem były jednak mecze sprawdzające przeciwko Czeszkom. Ten pierwszy był dobry w naszym wykonaniu, drugi wyglądał nieco gorzej, popełniłyśmy sporo niepotrzebnych błędów. Moim zdaniem idziemy do przodu jako zespół i będzie tylko lepiej.
Jesteś zadowolona ze swojego występu?
Myślę, że mogło być lepiej. To jest zawsze bardzo wartościowe doświadczenie i uczucie, kiedy reprezentuje się swój własny kraj, ma się szansę zmierzyć z zawodniczkami, które nie występują na rodzimym podwórku. Traktuję to w pewnym sensie jako wyróżnienie, bo weszłam na boisko w pierwszym składzie. Cieszę się, że udało mi się odbić kilka ważnych piłek. Na pewno popełniłam też kilka błędów, które będę chciała jak najszybciej wyeliminować.
Jaka jest dla Ciebie najtrudniejsza część w byciu bramkarką?
Jesteśmy często ostatnią deską ratunku dla drużyny. Jeśli coś nie uda się w obronie, dziewczyny mogą na nas liczyć i myślę, że to jest swego rodzaju presja. To jest szczególna pozycja. Wszystko stąd widać i wiele można przeanalizować już w trakcie spotkania.
Dlatego wybrałaś tę pozycję?
To coś innego. Na boisku jest dwanaście zawodniczek i tylko dwie bramkarki. Lubię tę świadomość, że jestem ostatnią osobą, od której zależy, czy bramka padnie i to świetne uczucie, kiedy uda mi się temu zapobiec. Poza tym próbowałam swoich sił na innych pozycjach. Jeszcze trzy lata temu zdarzyło mi się wystąpić na rozegraniu w meczu mistrzostw Polski, na którym grałam z moim macierzystym klubem z Rudy Śląskiej.
Jak to się stało?
Brakowało nam wysokich dziewczyn z ciągiem na bramkę. Zawsze byłam odważna i zespół postanowić postawiać na mnie. Razem z koleżanką, która również była w SMS-ie, tworzyłyśmy ciekawe połączenie na boisku. Bramkarki miałyśmy dobre, więc nie było potrzeby, abym to ja stała między słupkami. Do protokołu byłam jednak wpisana jako bramkarka właśnie i pamiętam, że było to spore zaskoczenie, że tak często trafiam. Nie walczyłam oczywiście o tytuł królowej strzelczyń, ale myślę, że nawet nieźle mi szło.
Jak w ogóle trafiłaś na pierwszy trening?
Tutaj chyba nie będę oryginalna. O piłce ręcznej powiedziały mi koleżanki z podwórka, to z nimi wybrałam się na pierwszy trening. Jednocześnie grałam też w tenisa ziemnego i przez jakiś czas nie wiedziałam, co wolę. Ostatecznie wybrałam sport drużynowy i to był decydujący moment. Zaczynałam w Zgodzie Ruda Śląska, później trafiłam do SMS-u w Płocku i stamtąd do Kobierek.
Chciałabyś występować w zagranicznym klubie?
Na pewno. Chciałabym poznać inny handball, inne podejście. Myślę, że to sposób na rozwój siebie i kariery, a przede wszystkim cenne doświadczenie, co potwierdzają dziewczyny z kadry.
To na chwilę wróćmy jeszcze do Rudy Śląskiej. Mówisz po śląsku?
Godom, u mnie w domu to normalne. Moje ulubione zdanie to „ciepej ta bal w eka”, czyli rzuć tę piłkę w poprzeczkę. Naturalnym było dla mnie, że każdy godo i kiedy przyszłam do SMS-u, zderzyłam się z tym, że nie rozumiemy się z dziewczynami. Na początku był to problem, później jednak potraktowałam to jako naukę. Warto znać swoje tradycje. W mojej rodzinie na Wielkanoc przychodzi Zajączek i chowa prezenty w ogródku. Myślę też, że jest sporo różnic, jeśli chodzi o potrawy świąteczne.
Jak wygląda Twoja współpraca z Beatą Kowalczyk?
Przede wszystkim dużo rozmawiamy – na temat ustawienia, taktyki, Beti często mi pomaga i koryguje moje ustawienie w bramce. W trakcie spotkania omawiamy na bieżąco, co warto poprawić.
Co będzie kluczowe podczas niedzielnego spotkania ze Startem Elbląg?
To zespół złożony ze sprawnych zawodniczek, są szybkie i świetnie potrafią grać na zwodzie. Jeszcze nie dawno borykały się z problemem krótkiej ławki. Teraz sytuacja się poprawiła. Na pewno musimy zagrać zespołowo i postawić trudne warunki w obronie, co mam nadzieję, pozwoli nam zdobywać łatwe bramki w ataku.
Przyzwyczaiłaś się już do pustych hal?
Jest to trudne. Zawsze od kibiców czuć było wsparcie i wspólną chęć zwycięstwa. Teraz kibicami jesteśmy my na ławce, musimy same się motywować i krzyczeć, żeby nieco stworzyć klimat. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się na hali.
Rozmawiała Marta Trzeciakiewicz